MyMenu1

piątek, 30 stycznia 2015

Historia Six Nations


Wkrótce rozpocznie się najważniejszy europejski turniej rugby. Tegoroczna edycja Six Nations zapowiada się jeszcze bardziej ekscytująco niż zazwyczaj, będzie to bowiem ostatni duży sprawdzian przed zbliżającym się Pucharem Świata. Myślę, że jest to odpowiedni moment, aby zapoznać się z bardzo ciekawą historią Pucharu Sześciu Narodów.

Początki sięgają 1871 roku, kiedy Anglia i Szkocja rozegrały pierwszy międzynarodowy mecz rugby. W 1879 roku rywalizacji dodało smaku wprowadzenie Calcutta Cup jako trofeum dla zwycięzcy (więcej na ten temat w poprzednim artykule). Pod koniec XIX wieku rugby stawało się coraz bardziej popularnym sportem. W 1883 roku reprezentacje Walii i Szkocji dołączyły do zmagań i rozegrany został pierwszy turniej Home International Championship.  Inauguracyjną edycję wygrała Anglia. Jak się okazało prymat prekursorów (Anglii i Szkocji) trwał aż 10 lat. Walia sięgnęła po pierwsze mistrzostwo dopiero w 1893 roku, a w następnym sezonie w jej ślady poszła Irlandia. 

Pierwsza reprezentacja Szkocji
Zainteresowanie dyscypliną rozprzestrzeniało się w coraz dalsze zakątki świata. W 1910 do rywalizacji oficjalnie dołączyła Francja, która wcześniej przez cztery sezony, występowała jako gość. Turniej przemianowano na Five Nations Championship. Trójkolorowi nie mieli łatwego startu i początkowo wyraźnie odstawali poziomem od rywali. W pierwszych czterech latach zwyciężyli zaledwie jeden mecz!

Wybuch pierwszej wojny światowej przerwał rozgrywki. Wznowiono je dopiero w 1920 roku. Francja nadal miała problemy z dorównaniem brytyjskim potęgom. W 1931 roku została wyrzucona z rozgrywek m.in. pod zarzutem płacenia zawodnikom za grę, co uważano za wysoce niehonorowe praktyki. Było to, bowiem złamanie bardzo silnie rozpowszechnionej idei sportu amatorskiego (idei, która mimo wysokiej komercjalizacji sportu nadal jest żywa m.in. w Anglii, o czym pisałem w jednym z wcześniejszych artykułów). Turniej powrócił do starej nazwy Home Nations i był rozgrywany przez cztery kraje aż do 1939 roku, kiedy został przerwany przez wybuch II wojny światowej. 

Wznowienie nastąpiło w 1947 roku. Francja została ponownie przyjęta w poczet członków, a nazwa kolejny raz zmieniła się na Five Nations. Tym razem Francuzi radzili sobie znacznie lepiej, wkrótce stali się groźnym przeciwnikiem. Zdobyli mistrzostwo 4 razy z rzędu (w latach 1958-1962).


Pięć reprezentacji regularnie walczyło o prymat w europejskim rugby aż do roku 2000. Wtedy do turnieju dołączyły Włochy, a nazwa zmieniła się na Six Nations Championship. Beniaminek rozpoczął bardzo dobrze. W swoim pierwszym meczu Włosi pokonali w Rzymie Szkocję. Później nie było jednak tak łatwo i mimo, że z sezonu na sezon Azzurri są coraz trudniejszym przeciwnikiem, nadal odstają od rywali. Do tej pory aż 10 razy skończyli zawody z drewnianą łyżką.

Na zakończenie podam garść ciekawych statystyk. Najbardziej utytułowanymi reprezentacjami są Anglia i Walia, które zwyciężały turnieje po 26 razy (łącznie Home Nations, Five Nations i Six Nations). Oba kraje triumfowały czterokrotnie w formule Six Nations. Trzecie miejsce zajmuje Francja, która wygrała 17 edycji, w tym aż 5 turniejów Six Nations. Szkocja zwyciężała 14 razy, a Irlandia 12 (w tym 2 razy Six Nations). Włosi nigdy jeszcze nie stanęli na najwyższym stopniu podium. Dominacja trzech potęg jest jeszcze bardziej wyraźna, jeśli weźmiemy pod uwagę ilość Grand Slams. Anglia pokonała wszystkich rywali 12 razy, Walia 11, a Francja 9. Dla porównania, sztuka ta udała się Szkocji trzykrotnie a Irlandii dwukrotnie.

Oprócz prestiżu wynikającego ze zwycięstwa w turnieju, rywalizacji dodają smaku trofea, o które walczy się przy okazji konkretnych meczów, np. Millenium Trophy czy Giuseppe Garibaldi Trophy – szerzej na ten temat pisałem w jednym z poprzednich artykułów. Tegoroczna edycja Pucharu Sześciu Narodów zapowiada się niezwykle ciekawie. Faworytami są Anglia i Irlandia, ale nieobliczalna Francja zawsze może zaskoczyć przeciwników. Być może Walia odzyska dawną formę, a kto wie może będzie to przełomowy rok i pierwszy raz w historii Six Nations po laury sięgnie Szkocja lub Włochy. Odpowiedzi poznamy już wkrótce. Turniej rozpocznie się w piątek 6 lutego 2015. 
Emocje gwarantowane!

niedziela, 25 stycznia 2015

Znamy ćwierćfinalistów Champions Cup


Po emocjonujących meczach grupowych wyłonieni zostali ćwierćfinaliści Champions Cup. W ósemce najlepszych europejskich klubów znalazły się cztery zespoły z Anglii, trzy z Francji i jeden z Irlandii. Poza burtą pozostało kilka potęg m.in. Munster, Ulster i Toulouse.

„Grupę śmierci” zwyciężył zespół ASM Clermont Auvergne, który w meczu o pierwsze miejsce pokonał Saracens 18:6. Mimo porażki Anglicy zakwalifikowali się do fazy play-off jako jedna z ekip wchodząca z drugiej pozycji. Leinster i Wasps awansowali z grupy drugiej. Warto dodać, że Wasps zgromadzili tyle samo punktów, co Harlequins (18) i mimo, że zwyciężyli zaledwie trzy spotkania przeszli do dalszej fazy turnieju. Harlequins odpadli, chociaż wygrali cztery mecze. W grupie trzeciej pierwsze miejsce zajął Toulon, który zdominował rywali i wypracował aż 9-punktową przewagę nad drugim zespołem w tabeli – Leicester Tigers. W grupie czwartej dość niespodziewanie zwyciężyła drużyna Bath, która po dramatycznym meczu pokonała Glasgow Warriors 20:15. „Pewniak” jakim zdawał się być zespół Toulouse został pogrążony przez swoich rodaków z Montpellier, którzy odnieśli pierwsze zwycięstwo w turnieju (27:26) i wyeliminowali czterokrotnych mistrzów Heineken Cup. Z piątej grupy do ćwierćfinałów zakwalifikowali się Racing Metro 92 i Northampton Saints. W spotkaniu o pierwsze miejsce Francuzi ograli angielskich rywali na Franklin’s Gardens aż 8:32.

Mecze fazy play-off odbędą się w pierwszy weekend kwietnia. Francuskie zespoły będą gospodarzami we wszystkich francusko-angielskich pojedynkach, zapowiadają się więc bardzo ciekawe mecze. Poniżej zestawienie ćwierćfinałowych par.



Racing Metro 92 – Saracens
Toulon – Wasps
ASM Clermont Auvergne – Northampton Saints
Leinster - Bath

środa, 21 stycznia 2015

Pomoc przy organizacji RWC 2015


Puchar Świata zbliża się wielkimi krokami. Do największej rugbowej imprezy pozostało już tylko kilka miesięcy. W jednym z moich wcześniejszych artykułów pisałem o tym, że udało mi się kupić bilety na kilka, zapowiadających się niezwykle ciekawie meczów. Niedawno otrzymałem kolejną wspaniałą wiadomość.

Zostałem poinformowany, że pomyślnie przeszedłem wszystkie etapy rekrutacji i przyjęto mnie do grona organizatorów turnieju. Konkurencja była bardzo duża, zgłosiło się ponad 20 000 chętnych. Ja zdecydowałem się na pomoc w obsłudze meczu Anglia - Urugwaj, który odbędzie się 10 sierpnia na Manchester City Stadium. Starałem się o pozycję w zespole dziennikarskim i jestem niezmiernie szczęśliwy, że udało mi się ją otrzymać. Do moich obowiązków będzie należała m.in. ścisła współpraca z dziennikarzami i fotografami.Przygotowywanie i dostarczanie im niezbędnych informacji, oraz asystowanie w konferencjach przed i pomeczowych.

Możliwość zobaczenia na żywo jednego meczu RWC więcej niż się początkowo spodziewałem jest tylko jednym z plusów. Wejście za kulisy i wzięcie udziału w turnieju jako wolontariusz zaangażowany w organizację, to szansa doświadczenia turnieju na zupełnie innej płaszczyźnie. Będzie to z pewnością niezapomniane przeżycie a swoje wrażenia postaram się przekazać czytelnikom bloga.

sobota, 10 stycznia 2015

AP: Mistrzowie na kolanach!


W trzynastej kolejce Aviva Premiership doszło do kilku ciekawych rezultatów. W piątek zawodnicy Gloucester pokonali Saracens a w sobotę Sale Sharks zwyciężyli aktualnych mistrzów Anglii – Northampton Saints. Mało kto spodziewał się takich rozstrzygnięć. Ja miałem przyjemność obserwować mecz z trybun stadionu AJ Bell. Poniżej moja relacja.

Muszę przyznać, że karnet sezonowy na mecze Sale jest jednym z najlepszych rugbowych prezentów jakie otrzymałem (przebija go może jedynie bilet na finał Pucharu Świata). Manchesterska drużyna gra bardzo dobre, ciekawe i ekscytujące rugby. Chociaż w składzie nie ma gwiazd największego światowego kalibru, to zapewnia swoim kibicom wiele emocji i już nie raz pokazała, że nie należy jej lekceważyć. 

Steve Diamond jest trenerem, który potrafi bardzo skutecznie dostosować taktykę do panujących warunków atmosferycznych. Pogoda w północno-zachodniej Anglii potrafi być bardzo nieprzyjemna i często sprawia problemy przeciwnikom. Przywykłe do niej lokalne drużyny wykorzystują ten czynnik jako swój atut. 

Taka sytuacja miała miejsce w sobotę. Niska temperatura, przelotne deszcze i niezwykle silny wiatr, dochodzący do kilkudziesięciu km/h, a w końcowych minutach intensywny grad działały na korzyść gospodarzy. Zawodnicy Sale postawili przede wszystkim na grę młynem. Atak gości naszpikowany graczami międzynarodowego formatu jak np. Stephen Myler, George North, Luther Burrell, George Pisi i Ben Foden w innych warunkach byłby zapewne niezwykle niebezpieczny, tym razem jednak nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Sporadyczne próby skonstruowania akcji rozbijały się o solidną obronę Sharks. Gospodarze zagrali jeden z najlepszych meczów w tym sezonie. Grę kontrolowali młynarze, którzy zdemolowali rywali w młynach zwartych, niemal za każdym razem pchając ich po kilka metrów. Skuteczne przegrupowania, odważna gra maulem i niemal bezbłędne auty sprawiły, że Sharks byli w posiadaniu piłki przez większą część spotkania. Danny Cipriani, który kolejny raz zagrał świetne zawody podejmował bardzo trafne decyzje, zapewniając swojej ekipie przewagę terytorialną. 

Na trybunach siedział trener reprezentacji Anglii, który bacznie obserwował poczynania łącznika ataku. Kibice wielokrotnie dawali znać o tym, że wg. nich Cipriani powinien zostać powołany do reprezentacji. Niemal po każdym dobrym zagraniu Ciprianiego (lub złym zagraniu Mylera), fani śpiewali piosenkę „Are you watching Lancaster?”. Większość ekspertów także zgadza się z tym, że Cipriani zasłużył na grę w Anglii, gdyż jego forma jest obecnie znacznie wyższa niż innych dziesiątek. 

Pierwsza połowa toczyła się pod dyktando miejscowych. Sprzyjał im bardzo silny wiatr, goście musieli się niemal nieustannie bronić. Trzeba przyznać, że defensywa była dosyć dobra, jednak gospodarze raz po raz ponawiali próby. Po 16. minutach i dwóch celnych karnych Ciprianiego było 6:0. Zawodnicy Sharks cierpliwie próbowali różnych rozwiązań.  Trwający ponad 10 minut okres gry na pięciu metrach od pola punktowego przyjezdnych zakończył się sukcesem. Seria przegrupowań i karnych zamienianych na auty lub młyny doprowadziła do pierwszego w tym meczu przyłożenia. Pięć punktów zaliczył filar Eifion Lewis-Roberts bardziej znany jako „Fridge” (lodówka). Cipriani dołożył dwa punkty z podstawki i było 13:0. Takim wynikiem zakończyła się pierwsza połowa.
Atmosfera na trybunach była bardzo dobra i z minuty na minutę stawała się coraz bardziej gorąca. Kibice zdawali sobie sprawę z tego, że gra może się odwrócić gdy przeciwnicy zyskają „wiatr w plecy” i być może dlatego doping wzmógł się jeszcze bardziej. Miejscowa drużyna wyszła jednak z szatni bardzo zmotywowana i szybko udowodniła, że nie będzie powtórki z meczu przeciwko Leicester, (kiedy roztrwoniona została 15-punktowa przewaga).

Stephen Myler miał co prawda szansę na zmniejszenie straty, ale stosunkowo prosty karny w 50. minucie okazał się niecelny. W 53. Minucie Calum Clark, zawodnik drugiej linii gości został ukarany żółtą kartką. Gospodarze wykorzystali przewagę gracza i po dobrze zorganizowanym maulu zdobyli drugie przyłożenie. Tym razem 5 punktów na swoim koncie zapisał kapitan Dan Braid. Niezawodny Cipriani podtrzymał stuprocentową skuteczność i dołożył 2 punkty z podstawki. W 57. minucie gospodarze prowadzili 20:0!

Trener gości zdecydował się dokonać zmian w składzie i wpuścił na boisko rezerwowych. Ostatnie 20 minut meczu jest zazwyczaj trudnym sprawdzianem dla ekipy Sharks. Inne drużyny dysponują często znacznie lepszymi zmiennikami, którzy potrafią znacząco wpłynąć na losy spotkania. Tym razem, mimo że w 64. minucie Teimana Harrison zdobył przyłożenie dla gości podwyższone przez Stephena Mylera, Sale nie wypuścili zwycięstwa z rąk.

Wynik nie uległ już zmianie, warto jednak dodać, że na boisku pojawił się najświeższy nabytek Sharks – TJ Ioane. Potężny Samoańczyk występował wcześniej w Super 15 w nowozelandzkiej ekipie Highlanders, teraz wzmocni szeregi zespołu z Manchesteru. Kibice zgotowali mu entuzjastyczne przyjęcie i chociaż nowy rwacz grał tylko 10 minut zdążył zademonstrować swój olbrzymi potencjał. Sądzę, że jeszcze nie raz o nim usłyszymy. 

Mecz zakończył się zwycięstwem Sale Sharks 20:7. Był to jeden z najlepszych występów mojego ulubionego klubu. Szczególnie cieszy styl w jakim podopieczni Stevena Diamonda zwyciężyli. Niemal przez całe spotkanie wyraźnie dominowali a mistrzowie Anglii przez długie okresy niemal nie istnieli, z trudem znajdując jakąkolwiek odpowiedź na dobrą postawę gospodarzy. Mam nadzieję, że wysoka forma Sale będzie się utrzymywać. Z niecierpliwością czekam na kolejne spotkanie – przeciwnikiem będzie francuski gigant ASM Clermont Auvergne. 

Składy:
Sale: 15 Mike Haley, 14 Will Addison, 13 Jonny Leota, 12 Sammy Tuitupou, 11 Mark Cueto, 10 Danny Cipriani, 9 Chris Cusiter, 8 Josh Beaumont, 7 Magnus Lund, 6 Dan Braid (kapitan), 5 Nathan Hines, 4 Jonathan Mills, 3 Vadim Cobilas, 2 Marc Jones, 1 Eifion Lewis-Roberts.
16 Cameron Neild, 17 Alberto de Marchi, 18 Ross Harrison, 19 TJ Ioane, 20 David Seymour, 21 Will Cliff, 22 Nick Macleod, 23 Tom Arscott.

Northampton: 15 Ben Foden, 14 Jamie Elliott, 13 George Pisi, 12 Luther Burrell, 11 George North, 10 Stephen Myler, 9 Lee Dickson, 8 Phil Dowson, 7 Ben Nutley, 6 Tom Wood (kapitan), 5 Calum Clark, 4 Sam Dickinson, 3 Salesi Ma'afu, 2 Mike Haywood, 1 Alex Corbisiero.
16 Matti Williams, 17 Alex Waller, 18 Gareth Denman, 19 Jordan Onojaife, 20 Teimana Harrison, 21 Joel Hodgson, 22 James Wilson, 23 Ken Pisi.