MyMenu1

niedziela, 11 października 2015

Puchar Świata od środka


Niedawno pisałem o tym, że zostałem wybrany do pomocy przy organizacji Pucharu Świata. Długie wyczekiwanie dobiegło końca. W piątek i sobotę wszedłem za kulisy i stałem się jednym z członków załogi odpowiedzialnej za sukces turnieju. Było to jedyne w swoim rodzaju przeżycie, które zapamiętam do końca życia. Nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałem się, tak fantastycznej atmosfery. 

Zostałem przydzielony do dwunastoosobowej grupy „press operations”, której zadaniem była współpraca z dziennikarzami i fotografami na meczu Anglia – Urugwaj w Manchesterze.  Ta uprzywilejowana pozycja wiązała się z najwyższym poziomem akredytacji, a więc wejściem na boisko, konferencje prasowe, do tunelu, którym wychodzą zawodnicy oraz na zaplecze stadionu normalnie niedostępne dla kibiców i mediów.

Przygoda rozpoczęła się w piątek rano, kiedy to pracowałem przy obsłudze oficjalnego treningu Anglii. Reporterzy, ekipa telewizyjna i fotografowie przez kwadrans przyglądali się formie gospodarzy turnieju. Po 15 minutach wszyscy musieli opuścić murawę oraz trybuny i drużyna trenowała sama. Taka sesja nazywana jest „captain’s run”, tradycyjnie jest to trening prowadzony przez kapitana, a nie trenerów, chociaż oczywiście zdarzają się odstępstwa od tej reguły.

Był to mój pierwszy tak bliski kontakt z ekipą Stuarta Lancastera, trening można było oglądać z linii autowej boiska. Nasza dwunastka zaznajomiła się z obiektem, (m.in. szatniami drużyn) i procedurami. Zostaliśmy także podzieleni na mniejsze grupy odpowiedzialne za konkretne zadania na meczu. Ja trafiłem wyjątkowo szczęśliwie. Zostałem, bowiem przydzielony do czteroosobowego zespołu, który miał współpracować z fotografami. Oznaczało to, że będę bardzo blisko akcji. 

Po piątkowym preludium z niecierpliwością czekałem na to, co miało wydarzyć się następnego dnia. Sobotnie emocje rozpoczęły się dość wcześnie. Na stadionie byłem już o 16.00, chociaż mecz rozpoczynał się dopiero o 20.00. Manchester zmienił się nie do poznania. Miasto, w którym na co dzień króluje piłka nożna, zorganizowało dwie wielkie imprezy rugby tego samego dnia. Stadion Manchester City gościł Puchar Świata, natomiast Old Trafford finałowe spotkanie rugby trzynastoosobowego. Łącznie na trybunach zasiadło ok 130 000 kibiców owalnej piłki. Mimo stosunkowo wczesnej godziny, kibice obu kodów byli wyraźnie widoczni i atmosfera zaczęła narastać już podczas drogi na obiekt.

Gdy dotarłem na stadion, miałem możliwość przeżycia jednej z najwspanialszych przygód w moim życiu. Po krótkiej odprawie i zapoznaniu się z zadaniami, zostałem przydzielony do konkretnego miejsca, za które byłem odpowiedzialny. Początkowo puste trybuny, zaczęły się zapełniać i tętnić życiem. Dziennikarze i fotoreporterzy przygotowywali się do pracy czekając na rzut monetą. Gdy sędzia i kapitanowie wylosowali strony, wydarzenia wyraźnie przyspieszyły. Fotografowie zajęli odpowiednie pozycje, drużyny rozgrzewały się a kibice coraz liczniej przybywali na swoje miejsca. 

Wkrótce okazało się, że wszystko zostało perfekcyjnie zorganizowane i w moim sektorze nie będzie żadnych nieprzewidzianych sytuacji. Oznaczało to, że mogę zająć specjalne miejsce tuż za linią boczną i delektować się meczem. Siedziałem dosłownie 2 metry od boiska. Byłem tak blisko murawy, że czułem zapach trawy, słyszałem co mówią do siebie zawodnicy, a gdy obie drużyny wybiegały z tunelu, na twarzy czułem ciepło buchających płomieni, które witały zawodników. Oglądanie meczu z takiej perspektywy było niezwykłym przeżyciem. Bliżej akcji znajdowała się chyba tylko ekipa medyczna, i sędziowie liniowi. Niezwykła atmosfera, którą trudno opisać słowami, stawała się coraz bardziej intensywna. Głośny doping sprawiał, że po plecach przechodziły ciarki. Początkowo Anglia atakowała na stronę, gdzie siedziałem. Szarże i przegrupowania odbywały się zaledwie kilka metrów ode mnie. Nawet najlepsze powtórki w jakości HD nie mogą oddać tego jak wygląda mecz na najwyższym poziomie widziany z bliska. Szybkość, siła i dynamika graczy robiły imponujące wrażenie. 

Chociaż spotkanie od początku toczyło się pod dyktando gospodarzy to wynik był dla mnie sprawą drugorzędną. Możliwość uczestniczenia w wydarzeniu i przeżywania go, jako jeden z organizatorów oraz niespotykana perspektywa i bliskość boiska sprawiły, że był to dla mnie najwspanialszy mecz rugby na jakim byłem do tej pory. 

Z pośród czterech spotkań RWC, które oglądałem w tym roku, to Anglia – Urugwaj najlepiej zapisze się w mojej pamięci. Ciekawe jak na tym tle wyglądać będzie finał… Pamiątki w postaci zestawu limitowanej serii, wysokiej jakości ubrań i mnóstwa gadżetów, które dostałem jako wolontariusz RWC 2015 będą mi przypominały to fantastyczne przeżycie. Najwspanialsze jednak są znajomości, jakie zawarłem z innymi pasjonatami rugby i wspomnienia, które na zawsze pozostaną w mojej pamięci.

sobota, 3 października 2015

Anglia za burtą RWC 2015!



Pierwszy raz w historii Pucharu Świata gospodarz turnieju odpadł w fazie grupowej! Australia zasłużenie pokonała Anglię 13:33. Znajdujący się pod dużą presją gospodarze, mimo ambitnej postawy, nie byli w stanie zatrzymać znakomicie grających Wallabies. 

Fantastyczny występ zaliczył Bernard Foley – australijski łącznik ataku, w pierwszej połowie zdobył wszystkie punkty swojej drużyny (dwa przyłożenia, dwa podwyższenia i karny). Gospodarze odpowiedzieli tylko jednym karnym trafionym przez Owena Farrella. Po zmianie stron podopieczni Stuarta Lancastera starali się szybko odrobić straty, na ich drodze kolejny raz stanął jednak Foley, który zwiększył przewagę do 3:20. Australijską defensywę w końcu przełamał Anthony Watson. Skrzydłowy przyłożył piłkę na polu punktowym a Farrell podwyższył. Anglia zniwelowała deficyt do 10 punktów (10:20) i przejęła inicjatywę. Wkrótce po tym celny karny łącznika ataku sprawił, że nadzieja powróciła w serca angielskich kibiców. Było 13:20 i wyglądało na to, że zawodnicy dowodzeni przez Chrisa Robshawa przeważą szalę zwycięstwa na swoją stronę.



W 71. minucie Owen Farrell został ukarany żółtą kartką. Strata łącznika ataku podcięła skrzydła gospodarzom. Foley trafił karnego a 4 minuty później dołożył drugiego. Matt Giteau ostatecznie pogrążył przeciwników zanosząc piłkę na pole punktowe. Foley nie miał problemów z podwyższeniem. Sędzia odgwizdał koniec spotkania i porażka Anglii stała się faktem. 

Niezależnie od wyników w następnej rundzie, do ćwierćfinałów przejdą ekipy Australii i Walii a gospodarze za tydzień pożegnają się z grą w tegorocznej edycji turnieju. Wallabies zwyciężyli zasłużenie, byli lepsi od rywali w większości elementów. Znakomicie zagrali trzecioliniowcy Hooper i Pocock, którzy zdominowali przegrupowania. Dobrze funkcjonował młyn, a zawodnicy ataku imponowali ciekawymi rozwiązaniami ofensywnymi i skuteczną obroną.

Poniżej skróty z meczu: